Castellón

Miasto. Stęskniliśmy się trochę za miastem, takim zwykłym, tętniącym normalnym życiem, mniej turystycznym. Trafiliśmy tu na festival uliczny. O godzinie 22:30 główny płac miejski był pełny mieszkańców Castellón. W pierwszych rzędach na posadzce siedziała chmara dzieci. Przedstawienie muzyczno-taneczne o fruwającymi fortepianie było skierowane głównie dla nich. Staś z uśmiechem komentował co dzieje się na scenie. W pewnym momencie aktorzy zaintonowali melodię „Panie Janie”. Widzowie podchwycili motyw i wspólnie zaśpiewali znaną piosenkę. Staś po polsku, inne dzieci po hiszpańsku. Słychać było także angielski , francuski. Poczułam, że jesteśmy częścią pięknej, różnorodnej Europy. A te dzieci wyznaczą za jakiś czas jej kierunek rozwoju. Byle potrafiły się ze sobą porozumieć 🙂 W Esteponie przy basenie w czasie jednej z wielu hiszpański-angielskich, krótkich rozmów z naszymi hiszpańskimi sąsiadami, sympatyczny Pan stwierdził – nie ważne w jakim języku mówimy, ważne żebyśmy mieli „połączenie”.

Frigiliana

To chyba najładniejsze z pueblos blancos, które widzieliśmy. Stara część jest bardzo zadbana, pełna restauracji, małych sklepów ze sztuką i pamiątkami.
Nasz dom przerobiony ze starej restauracji stanowi piękny azyl. Ma conajmniej pięć tarasów na różnych poziomach. I widok. Widok jest typowo andaluzyjski. Widać białą zabudowę Frigiliany, stoki porośnięte oliwkami i morze. Ogród pachnie pigwą. Nocą podziwiamy rozgwieżdżone niebo. Mieliśmy ochotę na taki czas.

Nerja

Ta miejscowość nas nie oczarowała, ale może powinniśmy dać jej drugą szansę. Na pewno ma malownicze plaże tuż przy tzw. Balkonie Europy. Plaże co prawda małe jak na tutejsze standardy, ale przyjemne. Stare miasto trochę jakby puste. Główne skupisko restauracji i ludzi było w rejonie Balkonu Europy, w nowszej części miasta i plaż. Wielu osobom podoba się ta miejscowość, cóż, to nie był nasz dzień na Nerję. Szybko zrobiliśmy zakupy i wróciliśmy do naszego rural casa we Frigilianie.

Tarifa

To była najlepsza kąpiel w morzu i najprzyjemniejszy pobyt na plaży.
Cudnie drobny, złoty piasek zachęca do leżenia. Widać Afrykę.
Wchodzę do wody przez strefę z glonami, ale nie przeszkadza mi to. Widać, że woda jest czysta. Po chwili wyłania się piękne turkusowa toń. Na dnie widać jasny piasek. Morze faluje i mnie hipnotyzuje.

Okolice Istán

Wybraliśmy się na przechadzkę w kierunku wodospadu w Górach Śnieżnych, w okolicy kolejnego z Pueblos Bloncos. To był bardzo dobry pomysł. Wzięliśmy potworki do chusty i do nosidełka i ruszyliśmy. Trasa zapewniała piękne widoki. Miała kilka momentów trudnych, szczególnie samo podejście pod wodospad, ale w większości była łatwa i przyjemna. Darek ze Stasiem poszli popływać w orzeźwiającej górskiej wodzie. Potem Stasia zajmowała zabawa kamieniami. Zresztą nigdy się nie nudzi jeśli kamienie są obok.
Miejsce to jest popularne wśród tubylców. Spotkaliśmy sympatyczną rodzinkę gdzie Ona pochodzi z Paragwaju, On z Włoch. I od dziesięciu lat prowadzą życie nomada. Teraz chcą osiąść na stałe, na ten moment tu.
Bardzo nam się spodobał ten wypad w góry. Może kiedyś wrócimy do Andaluzji na
Caminito del Rey. Trasa ta jest dostępna dla dzieci od ośmiu lat.

kolację chcieliśmy zjeść w Istan, ale wszystkie restauracje były zamknięte. Miasteczko bardzo urokliwe, górskie, z ładnymi widokami i wieloma fontannami z pitną wodą. Akurat trafiliśmy na porę wieczornych pogaduszek mieszkańców tego miasteczka. Wychodzą oni przed drzwi, a właściwie wiszące paski przesłaniające wnętrza domów i rozmawiają 🙂 ze wszystkimi których widzą. Gromadzą się przy fontannach i na ławkach. W przeważającej większości Białe Miasteczka zamieszkują starsi ludzie, przynajmniej to ich głównie tam widujemy. Choć przyznać trzeba, że każde z nich ma dużą szkołę z boiskami w swoim centrum. Gdzieniegdzie słychać też dzieci, głównie w domach, czasem na ulicy. Jak żyje się w takim miasteczku ? Czy kolejne pokolenia wybiorą je jako miejsce dla siebie ?

Gibraltar

Samotna, bardzo malownicza skała nad samym morzem stanowi klasyczny punkt programu dla turystów. Dostaliśmy się tam, zostawiajàc samochód po jiszpańskiej stronie przy przejściu granicznym. Samo przejście poszło sprawnie. Dla Stasia wielką atrakcją był przejazd czerwonym autobusem w kierunku startu kolejki na szczyt. Pod samą kolejką też jest parking, nie wydawał się zupełnie zatłoczony. Na szczyt dotarliśmy kolejką, co także pidobało się Stasiowi.

Ze szczytu można podziwiać piękną panoramę.

Sama góra ma wiele elementów militarnych. Mnie akurat to nie bardzo interesowało. Sporą atrakcją jest możliwość przebywania z dziko żyjącymi małpkami.

Na początku na szlaku było zbyt tłoczno, ale z czasem ludzie rozmyli się w zakamarkach góry i zrobiło się fajnie. Po przejściu Douglas Path darowaliśmy sobie Mediterranean Steps – ten fragment miał trwać kolejne dwie godziny, aczkolwiek na pewno daje okazję na fajne widoki. My zeszliśmy do jaskini Św Michała. I było pięknie. W jaskini wyświetlane są na skałach animacje z podkładem dźwiękowym, co robi wrażenie. Wewnątrz jaskini znajduje się sala koncertowa z podobno bardzo dobrą akustyką. Na pewno taki koncert robi wrażenie. Trasa w dół była bardzo przyjemna, bo szliśmy tam praktycznie sami. Na końcu chłopaki w zasadzie spały, Jaś w chuście, Staś na rękach. Autobus ich obudził, tego nie mogli przegapić 😉

Casares

Siestę spędziliśmy w jednym z białych miasteczek, oddalonym o około 30 minut od Estepony.

Wąskie, zacienione uliczki pomiędzy gęstą, białą zabudową. Na uliczkach stoją stoliki i krzesełka, często przyozdobione zielenią w donicach. Widać, że ludzie lubią tu być ze sobą, wspólnie biesiadować, pić kawę i zajadać churros. Wszystko jest utrzymane w jednym charakterze, spójne, ale nie takie samo. Wyczuwa się autentyczność tej zabudowy. Widać jak pasuje do stylu życia i warunków geograficznych.
Nieco z boku powstała nowa linia zabudowy. Od razu widać jej sztuczność i nieprzystosowanie. Widać walkę z terenem. Trzeba było wyrównać podjazd, więc powstała ślepa ściana na wysokość jednej-dwóch kondygnacji. Budynki też są białe, podobne, ale to za mało. Nie udało się wpisać w krajobraz. Znowu psujemy.
Miasteczko powstało na wzgórzu, ze względu na obronność i widoczność. Ze szczytu widać Rondę, to najstarsze miasteczka w tym rejonie. Wpływy arabskie, chrześcijańskie widać w zabudowaniach. Uliczki są bardzo strome. Życie w tych warunkach wydaje się trudne. W centrum znajduje się główny plac, przyozdobiony kolorowymi wstążkami. Dwie restauracyjki. Bar, gdzie siedzą tylko mężczyźni, co typowe dla Hiszpanii.
Na szczycie jest centrum kulturowe, z zachowanymi ruinami wokół i zabytkowy cmentarz. I widoki, piękne widoki.

Ronda

Jedziemy do oddalonej o około godzinę Rondy. Zaczynają się góry i droga nieznośnie wije się w górę i górę. Stasiowi rozpoczyna się pierwszy raz w naszej podróży choroba lokomocyjna. Nie jest dobrze. Stajemy. Nie mamy ubrań na zmianę. Czyścimy rzeczy wodą. Staś chce jechać dalej. Wydaje się, że to co najgorsze za nami. Jedziemy dalej. Docieramy do Rondy. Na szczęście w centrum jest bardzo dużo sklepów z ubraniami. Staś dostaje nową koszulkę z kolorowym byczkiem.
Idziemy w kierunku kanionu. Widok jest piękny. Od razu zatrzymujemy się na kawę i ciacho w kawiarni zawieszonej nad kanionem. W tle roztacza się piękny andaluzyjski krajobraz. Zbocza gór, uprawy oliwek, owce, ciepłe popołudniowe światło. Nic tylko brakuje lampki czerwonego wina do ręki 😉 i można siedzieć i patrzeć i nic więcej.

Ruszamy na spacer po najstarszej części miasta. Znajdujemy pawie wędrujące ulicą. Przemykamy pomiędzy starymi zabudowaniami. Zwiedzamy ogrody La Casa del Rey Moro i kopalnię wody. Dzięki temu mamy szansę zobaczyć kanion z nowej perspektywy, schodzimy do jego dna. Można tu obserwować ptaki, które zamieszkują ściany kanionu. Wracamy do ogrodu, gdzie trwa biesiada ptaków. Obserwujemy pawie, słuchamy. Przechodzimy trasą wzdłuż drugiej strony kanionu.

Kontynuujemy nasz spacer w kierunku kościoła Iglesia de Santa María la Mayor. Obserwowanie andaluzyjskich panoram umila hiszpańska muzyka, którą słychać na każdym kroku.
Ronda idealnie pasuje na leniwe słoneczne popołudnie, choć pewnie warto spędzić tu więcej czasu. Zdecydowanie cieszę się, że pojechaliśmy dalej. Droga powrotna już po zmroku przebiega bez problemów, dzieci śpią 🙂

Estepona pierwsze wrażenie

Miejsce gdzie mieszkamy jest bardzo ładne, spokojne. Zabudowa jest tu klimatyczna, białe budynki, zatopione wśród sosen. Do niewielkiej plaży z dwoma beach barami mamy niedaleko. Plaża bardzo przyjazna, z drobnym piaskiem. Przy budynku jest też basen do naszej dyspozycji. W tej części miasteczka toczy się prawdziwe życie, jest autentycznie. Jest przyjemnie.
Port jest dość spory, zdominowany przez biało niebieską zabudowę stanowiącą kompleks w którym umieszczono restauracje i sklepy. Całość jest nieco surowa i toporna. Wzdłuż morza rozciąga się pasaż z kwiatami. I znowu nieco zbyt dominujący, inny. Starówka jest urokliwa. Wąskie uliczki, białe domki z kolorowymi doniczkami i dużo kwiatów. W tej części nie ma wielu restauracji, w niedzielne popołudnie jest raczej pustawo. Przyjemne miejsce na spacer. Strefa restauracyjna usytuowana jest w nowszej zabudowie i wzdłuż linii brzegowej. Na ten moment kulinarnie nas to miasteczko nie porywa, zobaczymy co jeszcze przed nami odkryje. Estepona będzie dla nas stanowiła bazę z której chcemy robić małe wypady do pobliskich białych miasteczek. Mam wrażenie, że będziemy w głowie mieli dwie Estepony 🙂 tą naszą z plażą, basenem i laskiem sosnowym i tą komercyjną z portem i starówką. A może to mylny odbiór miejsca, spowodowany sennym popołudniem, gdzie pierwsze skrzypce gra burzowe niebo i oczekiwanie na deszcz?